Neurofizjologowie zajmują się m.in. budową i działaniem mózgu człowieka. Joachim Bauer w książce „Empatia – co potrafią lustrzane neurony”, dokonał przeglądu najnowszych badań z tego obszaru. Wysnuł zgoła nie-fizjologiczny, tylko filozoficzny wniosek. Podobno jesteśmy stworzeni do szczerości (kosztuje nas ona dużo mniej energii niż kłamanie) i do współpracy (nasz mózg wyposażony jest w neurony lustrzane, dzięki którym czujemy to, co przeżywają inni). Nasze wyposażenie genetyczne przygotowało nas do odzwierciedlania, rezonowania, międzyludzkiego przepływu emocji i myśli.
Obserwując rzeczywistość – a właściwie zespół miłosiernie nam panujących poglądów na rzeczywistość – można odnieść wrażenie, że naukowcy badali jakąś inną planetę. Właściwie większość ludzi, przynajmniej w Polsce, głęboko wierzy, że oszustwo popłaca i nie ma co liczyć na drugiego człowieka, bo każdy walczy o swoje. Trochę to niepokojące. Nieodparcie nasuwa się niebezpieczny wniosek, że może tzw. większość się myli?!
Innym z utartych w naszym kraju poglądów jest przekonanie, że walka o swoje nie dotyczy wyłącznie „podmiotu walczącego”. Walczymy dla… rodziny. Dla niej gotowi jesteśmy zrobić wszystko. Hm… Z drugiej strony popularny pogląd mówi, że z rodziną to się najlepiej wychodzi na zdjęciu. I rzeczywiście, po bliższym przyjrzeniu się codzienności rodzinnej można odnieść wrażenie, że składa się ona wyłącznie z konfliktów międzypokoleniowych i małżeńskich. Ostrych (awantury, kłótnie), albo „podziemnie” się ciągnących (codzienne zgryźliwości, ironiczne komentarze etc.).
Sprawa jest na tyle poważna, że naukowcy psychologowie się za nią wzięli. Eksperymentalnie dowiedli to, co wszyscy z autopsji dobrze wiedzą. Ale naukowcy mają to do siebie, że jak już oczywistą oczywistość stwierdzą, to na tym nie poprzestają, tylko analizują dalej i do ciekawych, a zgoła niebanalnych wniosków dojść potrafią. A te z kolei psychologów praktyków inspirują.
Daniel Goleman (taki trochę naukowiec, a trochę praktyk), jak już udało mu się wylansować termin „Inteligencja emocjonalna” popełnił następne dzieło p.n. „Inteligencja społeczna”. Oprócz skuteczności marketingowej zawiera ono masę ciekawych, prosto napisanych tez, z których jedną pozwolę sobie przytoczyć.
Str. 37
„Badanie te wykazały, że w czasie kłótni małżeńskiej ciało jednego z partnerów naśladuje zakłócenia w organizmie drugiego. W miarę rozwoju konfliktu wprowadzają się oni nawzajem w coraz silniejszy stan złości, zranienia i smutku (to odkrycie naukowe nikogo nie zaskoczy). Bardziej interesujące było to, co badacze zrobili potem – nagrali kłócących się małżonków na kasety wideo, a następnie poprosili zupełnie obce dla nich osoby o obejrzenie tych nagrań i odgadnięcie, jakie emocje przeżywał jeden z małżonków w trakcie kłótni. Kiedy ci ochotnicy starali się wykonać swoje zadanie, zachodzące w ich organizmach procesy fizjologiczne upodabniały się do stanu osób, które oglądali. Im bardziej ciało widza naśladowało zachowanie ciała oglądanej osoby, tym dokładniej wyczuwał on, co czuła ta osoba, a ów efekt był najważniejszy w przypadku emocji negatywnych, takich jak złość. Empatia – wyczuwanie emocji drugiej osoby – zdaje się mieć charakter zarówno fizjologiczny, jak i psychiczny, i nadbudowuje się na przeżywaniu tego samego stanu wewnętrznego, w którym znajduje się ta osoba. Ten biologiczny taniec zaczyna się, kiedy ktoś wczuwa się w nastrój kogoś innego – wczuwający się osiąga niezauważalnie stan fizjologiczny osoby, do której się dostraja.”
Daniel Goleman „Inteligencja społeczna” str. 37-38
Zwykle kłótnia małżeńska to prywatna sprawa dwóch osób. Głównym efektem ubocznym (pozamałżeńskim) będzie efekt rodzinny. Wszyscy wiemy, jak mocno tego rodzaju wydarzenia przeżywają bliscy, z zwłaszcza dzieci małżonków. W tzw. systemowym podejściu do rodziny mówi się o cyrkulujących po całym systemie rodzinnym emocjach wywołujących efekty w różnych jego częściach. Dzieci mogą zacząć ćpać, żeby zwrócić na siebie uwagę, brat zaatakuje żonę brata za rzeczywiste, albo domniemane krzywdy, rozsierdzona teściowa zmontuje koalicję przeciw temu głupiemu facetowi znęcającemu się nad ukochaną córeczką.
Sprawa i tak skomplikowana komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy konflikty rodzinne przestają być wewnętrzną, prywatną sprawą. Otóż z rozmaitych badań wynika, że znaczącą część gospodarki każdego państwa stanowią… firmy rodzinne! To naturalny przejaw osobistej przedsiębiorczości, brania swojego życia w swoje ręce. Piękny, ale jakże trudny!
Chcąc to zrozumieć przyjrzyjmy się pewnym procesom w zwykłej, czyli nierodzinnej firmie.
Wiemy, że naturalnym odruchem pracownika jest koncentrowanie uwagi na szefie. Jego nastrój, ton, którym wypowiada pytania lub polecenia, sposób wejścia w rozmowę sygnalizuje klimat pracy. Pracownik „czuje przez skórę”, czy dzisiaj będzie ostro, czy miło, czy szef skoncentruje się na niedociągnięciach, czy na pozytywach itd. Pracownik zna swojego szefa, wie kiedy i co mu zaproponować, ma doświadczenia, mówiące mu „teraz nie warto”, albo „O, to jest dobry moment”.
Wyobraźmy sobie ten cały proces w firmie rodzinnej. Małżeństwo się pokłóciło. Oboje są wkurzeni, zranieni, mają poczucie krzywdy i najczęściej za powstałą sytuację obwiniają „to drugie”. Przychodząc do firmy starają się tego nie okazywać („w końcu to nasze rodzinne sprawy!”). Wkładają wiele wysiłku w maskowanie mowy ciała, opanowywanie złości lub smutku. Kierują się do innych pomieszczeń, omijają się z przyklejonym, pozorującym uśmiechem, czasem nie wytrzymują i robią miny (lekko drwiące uniesienie brwi, albo wyraz cierpienia mający wzbudzić poczucie winy etc). Jak już powyżej pisałem, pracownicy znają dobrze swoich pracodawców. W firmach rodzinnych także, a może nawet bardziej. Empatyczny radar mają wyczulony do granic możliwości – w końcu od emocji szefostwa zależą decyzje, a te mają wpływ na efektywność pracy. A to przekłada się na pozycję, zarobki, zadowolenie z pracy etc.
Wróćmy do dwóch zdań z prezentowanego powyżej eksperymentu.
„Kiedy ci ochotnicy starali się wykonać swoje zadanie, zachodzące w ich organizmach procesy fizjologiczne upodabniały się do stanu osób, które oglądali. Im bardziej ciało widza naśladowało zachowanie ciała oglądanej osoby, tym dokładniej wyczuwał on, co czuła ta osoba, a ów efekt był najważniejszy w przypadku emocji negatywnych, takich jak złość.”
Porównajmy zaangażowanie emocjonalne ochotników w eksperymencie i pracowników firmy rodzinnej. Ci drudzy są w miejscu, które zapewnia im utrzymanie, buduje pozycje społeczną, jest jednym z filarów satysfakcji życiowej i poczucia sensu. Uświadommy sobie – pracownicy w firmie rodzinnej fizjologicznie i psychicznie „przesiąkają” emocjami pracodawców. W konsekwencji sami muszą jakoś poradzić sobie ze złością, smutkiem, napięciem, które odbierają neuronami lustrzanymi od skłóconego właśnie małżeństwa. Na dodatek mają z tym duże trudności, bo szanowni właściciele wkładają wiele wysiłku w ukrywanie targających nimi emocji.
Zobaczmy to w szerszym kontekście. Firma to miejsce pracy. Działa w warunkach niepewności, na ciągle zmieniającym się rynku. Pracownicy na co dzień mobilizują się do rozwiązywania tysięcy drobnych problemów, budują relacje z klientami, opracowują dziesiątki danych. W wielu sprawach podstawową rolę odgrywa lider (prezes, menedżer, właściciel). Jego nastawienie, sposób radzenia sobie z emocjami mają bezpośrednie przełożenie na żmudnie konstruowane ciągi działań pracowników.
Gorzej – emocje szefostwa bezpośrednio wpływają na atmosferę w zespole (uruchamiają złożone procesy grupowe). Konflikt szefów (np. małżeństwa) powoduje powstawanie emocjonalnych koalicji („on to naprawdę cham jest” lub „ona podskakuje, a na niczym się nie zna”). Może też wywołać niebezpieczny proces „integrowania się przeciw władzy” (wspólne porozumienie na bazie zdania oceniającego „co to za rodzina, co nie potrafi się dogadać”). Z czasem to wszystko wywołać może niebezpieczny proces emocjonalnego wycofania się, poczucia braku wpływu, co z kolei powoduje spadek zaangażowania, a nawet bierny opór („ja tam robię swoje i reszta mi wisi”).
Goleman pisze „Ten biologiczny taniec zaczyna się, kiedy ktoś wczuwa się w nastrój kogoś innego – wczuwający się osiąga niezauważalnie stan fizjologiczny osoby, do której się dostraja.”
Widzimy, ile szkód może narobić zwykła kłótnia małżeńska. A zwłaszcza ciąg kłótni, konfliktów, gier interpersonalnych. Podobnie może być z konfliktem między rodzicami a dziećmi. Pamiętajmy, że najczęściej jest ona wynikiem (albo objawem) różnych niepokojących procesów wewnątrzrodzinnych. Pracownicy są wsysani w biologiczny taniec rodzinny. Niepokoją się przyszłością (rozpad rodziny to często tragedia dla firmy), są wkurzeni brakiem uwagi dla nich, sprzecznymi decyzjami podejmowanymi „na złość” współmałżonkowi, czy rodzicowi.
Skorośmy zobaczyli całą grozę firmy rodzinnej, zobaczmy też drugą stronę medalu. Co się dzieje, kiedy małżonkowie się kochają, wspierają, a w rozmowie wyrażają wzajemny szacunek i ciekawość odmiennych od własnych pomysłów. Dobre relacje między członkami rodziny podobnie „infekują” firmę, jak te złe. Miłość, manifestująca się we wzajemnym szacunku, wsparciu, ciekawości (a w przypadku nieuchronnych zatargów – wybaczaniu) tworzy bazę dla budowania przyjaznej kultury organizacyjnej firmy. Pracownicy „zakorzeniając” się w rzetelności, cieple, poczuciu sprawiedliwości chętnie angażują się w pracę, budują osobowe relacje ze sobą nawzajem i z klientami.
Zauważmy, jakie to ważne. Jedna z pań na zjeździe firm rodzinnych, po wysłuchaniu wykładu i dyskusji na temat nowoczesnego, opartego na wartościach, zarządzania, ze zdumieniem wygłosiła ciekawą tezę: „To przecież my, firmy rodzinne, jesteśmy bliżej ideału nowoczesnego zarządzania, niż zwykła firma. Przecież wartości są u nas naturalną bazą działań i życia”.
Firmy rodzinne mają naturalny, bezcenny kapitał w postaci wartości skrystalizowanych w stylu, dorobku i historii rodzinnej. To, na co korporacje wydają olbrzymie pieniądze – czyli na formułowanie wartości, mogących być podłożem specyficznego stylu i kształtu kultury organizacyjnej, firmy rodzinne mają, można by rzec, z natury. Muszą to tylko sobie uświadomić i, co dużo trudniejsze, „zoperacjonalizować”. Muszą nauczyć się „uprawiać wartości na co dzień”, rozwijać specyficzne kompetencje, pielęgnować wewnętrzne rytuały i zwyczaje. Dawanie życzliwej uwagi (ale też wymaganie jej od współpartnerów), jasne wyrażanie oczekiwań (ale też otwarte przyjmowanie ich od innych), asertywne umawianie się respektujące realia, ale też potrzeby każdej ze stron to wydawałoby się proste, ale w codziennej rzeczywistości niezwykle trudne działania.
Jak z tego widać, tworzyć firmę rodzinną to niesamowite wyzwanie. Rodzina z istoty swojej jest formą miłości. Jednocześnie każda rodzina przeżywa konflikty, kryzysy, ma swoje wstydliwe, ciemne strony. Często zmaga się z wewnętrzną walką o władzę, albo stoi na zgniłym kompromisie interpersonalnych gier rodzinnych („on głowa, a ona szyja”, „rodzice rządzą, a dzieci skutecznie wywalczają swój obszar wolności” etc.). Prowadząc firmę musi sobie z nimi lepiej niż w przeciętnej rodzinie radzić, bo od tego zależy jej byt materialny, byt wielu osób decydujących się być pracownikami.
Paradoksalnie konflikty są także wielką szansą. Konstruktywne sposoby ich rozwiązywania
(negocjacje, a nie awantura, wzajemne słuchanie się, a nie przekrzykiwanie, ćwiczenie sztuki „decentracji”, czyli rozumienia punktu widzenia innego człowieka przy zachowaniu prawa do własnego zdania itp.) mogą być najlepszą okazją do zastosowania wartości w codziennej praktyce. Zarówno członkowie rodziny, jak i pracownicy po „przetrawieniu” kryzysu, dobrym dla obu stron rozwiązaniu konfliktu, „dogadaniu się” kluczowych osób osiągają niezwykły poziom satysfakcji. Jest to także naturalny sposób na rozwój głębokich kompetencji, które są w tej chwili bazą nowoczesnej gospodarki. Ten wewnętrzny emocjonalno-empatyczny kocioł, ten biologiczno-psychiczno-duchowy taniec uruchomić może potencjał kreatywności i sztuki budowania osobowych więzi z klientami. A to, jak twierdzą mędrcy zarządzania, jest podstawowym warunkiem sukcesu w nowoczesnej gospodarce.
Rozwijanie kluczowych kompetencji oznacza pracę nad pogłębieniem świadomości w dziedzinie własnych emocji, zrozumieniu roli empatii i rozwinięcie umiejętności komunikowania się.
Konkludując można stwierdzić, że
- Miłość rodzinna może być źródłem energii, ciepła, rzetelności i… biznesowej efektywności.
- Tworząc firmę rodzina codziennie zaprasza pracowników do opisanego przez Golemana tańca biologiczno-psychicznego (a warto sobie jeszcze uświadomić, że też duchowego) pracowników, którzy czerpią z niego satysfakcję, a wnoszą swoje zaangażowanie i mądrość.
- Jednocześnie konflikty rodzinne „zakażają” procesy firmowe. Tworzą stresogenne procesy fizjologiczne, indukują złość, napięcie, smutek, budzą toksyczne postawy i cyniczne interpretacje rzeczywistości.
- Cały ten proces tworzy wielką szansę dla wszystkich jego uczestników. Rozwinięcie sztuki rozwiązywania konfliktów jest jednym z najważniejszych przejawów stosowania tych bazowych wartości w życiu codziennym, w ich „opracjonalizowaniu”, zakorzenianiu w konkretnych procesach, także biznesowych.
- Rozwijanie tej sztuki bazuje na procesie „pracy nad sobą”, pogłębiania samoświadomości i umiejętności komunikacyjnych.
- To z kolei daje szansę rodzinie na pogłębienie wspólnoty, a firmie na zwiększenie skuteczności.
Najnowsze komentarze