Szybkość zmian w naszych czasach jest niesamowita.  Przyglądam się codzienności, w której ludzie noszą ze sobą swoje całe biuro (laptop, komórka), współpracują na co dzień z osobami, których na oczy nie widzieli i uznają to wszystko za normalny sposób funkcjonowania. Bombardowani niezliczoną ilością informacji, uczestniczący w międzykulturowym tyglu, podnieceni niezliczoną ilością okazji i możliwości, próbujemy ogarnąć jakoś to wszystko, nazwać, zrozumieć.

Tak rodzi się podstawowy problem istnienia w świecie zmiany.  

Większość ludzi próbuje radzić sobie przy pomocy znanych, bezpiecznych narzędzi. Narzędzi, które pozwalały żyć w świecie przewidywalnym, stabilnym. Pozwalały tworzyć plemiona, państwa, całe cywilizacje oparte na w miarę klarownym systemie obyczajów, wierzeń, wiedzy.  Nie jest żadnym odkryciem, że zdolność do budowania języka pozwala nam uzyskiwać poczucie bezpieczeństwa. Opisuję świat – wiem jak jest – jestem gotów do podejmowania racjonalnych decyzji. Skąd wiem? Bo robią tak inni, bo my tu w naszej cywilizacji mamy nagromadzoną wiedzę, nadane od Boga lub wyeksperymentowane naukowo zasady, odkryte prawa…

Miałem szkolną miłość, z którą debatowałem o świecie. Z wewnętrznym ogniem i przekonaniem mówiłem jej, jaki jest świat. A ona wybijała mnie z dobrego samopoczucia prostymi pytaniami: a skąd to wiesz? Baraniałem nieco i dukałem – bo przecież tak jest… Nieco później uświadomiłem sobie, że przecież w innej kulturze, na innym kontynencie ludzie opisywali świat inaczej. Nie dość tego. Dzisiaj, w tej chwili, jacyś ludzie na świecie wymyślają, lub odkrywają coś, co może zmienić mój styl życia, moje rozumienie zjawisk, moje działanie. I nie jest to teoretyczny wywód – każdy z nas przeżywał już setki takich momentów. Zmiany ustroju, komórki i komputery, globalizacja – to wszystko dzieje się w nas i obok nas.

Przenieśmy to w codzienność. Dzisiaj idę na kolejną sesję akupunktury, która najlepiej leczy mnie z pewnych dolegliwości. Co to znaczy? Przecież medycyna chińska opiera się na zupełnie innym widzeniu organizmu. Mówi o jakiś energiach, przepływach i na podstawie takiego opisu… skutecznie leczy! Jestem jednak przekonany, że na pewne przypadłości nie ma jak ostre, inwazyjne, europejskie leczenie. Miałem ukochanego przyjaciela, który w leczył się wszelkimi wschodnimi metodami, w porę nie zdiagnozował raka i… zmarł. To który system jest prawdziwy? Jakże chciałbym w tak ważnej dziedzinie, jaką stanowi zdrowie oprzeć się na jasnym systemie wiedzy, jednoznacznie mówiącym, co mi jest i jak mam się leczyć. A tu nie dość, że czuję skuteczność dwóch systemów opartych na kompletnie innych założeniach, to w moim własnym (amerykańsko-europejskim) lekarz wczoraj ordynujący konkretne postępowanie dzisiaj może już nie mieć racji (bo coś nowego odkryto, wynaleziono nowy lek etc).

Od tysięcy lat ludzie próbują opisać rzeczywistość przy pomocy wypracowywanych wspólnie modeli myślowych. Chcąc efektywnie działać kształtujemy w sobie nawyki, postawy. Wyposażeni jesteśmy w rozmaite mechanizmy psychologiczne, które pozwalają żyć w… zrozumiałym świecie. Dzięki procesom opisywanym jako dysonans poznawczy chętnie przyjmujemy informacje, które potwierdzają nasz obraz świata, a z niechęcią odrzucamy te, które do niego nie bardzo pasują. Jeżeli tych „niepasujacych” informacji jest dużo i stają się one dla nas mocno przekonujące, z bólem musimy porzucić znany obraz rzeczywistości i ułożyć sobie w głowie i sercu nawą poznawczą perspektywę. A to oznacza często zmianę postaw, konieczność wykształcenia nowych nawyków, wyeksperymentowania nowych zachowań. To proces bolesny, bo matka natura wyposażyła nas w rozmaite mechanizmy obronne. Przeżywamy w takim momencie niepokój, poczucie destabilizacji, nie wiemy, jak się zachować, jakie podejmować decyzje i wybory życiowe. Mądrość budowała się do tej pory na tym, że kilka razy w życiu człowiek takowy proces przechodził i przetrawione doświadczenie pozwalało mu na pewien dystans, widzenie spraw z różnych punktów widzenia.  

Tu przypomina mi się jeden z ukochanych dowcipów.

Młody Żyd się żeni. Na wesele zaprosił oczywiście szacownego Rabina. Gdy ten przybył, usadowiony został na honorowym miejscu, a najlepsze delicje podsuwano mu obficie. Rabin sypał mądrymi przypowieściami, czym uświetnił całe przyjęcie (Żydzi nawet wspólne jedzenie wykorzystują do stania się odrobinę mądrzejszymi). Następnego dnia rabin.  przechodził koło domu nowożeńców, a że wspomnienie miał miłe, więc wpadł na chwilę. Ugoszczono go najlepszymi kąskami, a on opowiedział serię nowych przypowieści, od których mądrość pana młodego znów wzrosła. Następnego dnia… rabin znowu wpadł. Następnego dnia znowu… Kiedy powtórzyło to się jeszcze następnego dnia, pan młody poprosił rabina na bok i powiedział: Mam dla Ciebie, Rebe, taką moją przypowieść. Był raz rabin. RAZ, ALE NIE CODZIENNIE!

Jak żyć w świecie, w którym codziennie trzeba mądrzeć? Przechodzić proces kwestionowania tego, co już wiem? Radzić sobie z nowymi prawdami, pomysłami, nowymi zwyczajami, które już pojutrze zastąpione zostaną innymi?

W naturę człowieka wydaje się być wpisana potrzeba stabilności. Musimy mieć kontrolę poznawczą nad tym wszystkim, co w nas i wokół nas się dzieje. Bez niej gubimy się w gąszczu niezrozumiałych zdarzeń, doświadczamy bezradności… Wielcy mistrzowie z upodobaniem namawiali do smakowania takiego stanu. Od Sokratesa poczynając, widzieli w tym szansę na narastanie mądrości wewnętrznej. Pytanie, kwestionowanie prawd oczywistych, poszukiwanie rozwiązań pozwalało na złapanie nowej perspektywy, często na nowe odkrycia techniczne. Wielcy prorocy, poczynając od Buddy, przez Chrystusa i Mahometa, także zaczynali od zakwestionowania podstawowych prawd wiary i pokazywali nową, głębszą wg nich perspektywę.

Jak już pisałem, problem w tym, że od tysięcy lat człowiek procesy takie przeżywał raz, czasem kilka razy w życiu. Jak już przedarł się przez własne bariery, napocił z niepokoju, zrozumiał, nauczył się, uwierzył, to z ulgą, a nawet radością i spokojem zakorzeniał się w poznawalnym świecie. Nareszcie rozumiał, kim jest, gdzie żyje. Starał się bogacić, zdobywać pozycję społeczną, władzę, a także wiedział, jak przygotować się do śmierci poprzez modlitwę lub medytację. Żył sobie w świecie, który dobrze rozumiał. Wiedział, kto dzierży władzę, jak wyrabia się przedmioty codziennego użytku, z kim i w jaki sposób uprawiać seks i co to znaczy być przyzwoitym człowiekiem. Oprócz elit i włóczęgów nie ruszał się z miejsca, w którym żył, wiedział, że świątynia jest jedna i wszyscy (lub prawie wszyscy) do niej właśnie uczęszczają. Wiedział jak budować najbliższe swoje otoczenia, czyli rodzinę, ród, plemię lub środowisko zawodowe.   

Co zrobić w sytuacji, kiedy to „przepoczwarzanie się” właściwie jest procesem ciągłym? Kiedy naturalny proces „mądrzenia” przybiera niespotykane tempo? Kiedy komputery, globalizacja, a przede wszystkim nieprawdopodobny przyrost wiedzy tworzy codzienność, która ciągle zaskakuje nas nowym sposobem rozumienia zjawisk, wymusza inny sposób pracy, tworzy nieprawdopodobną ilość możliwości wyboru stylu życia? Jak tu poradzić sobie ze stresem zmiany ciągłej, codziennej? Jak żyć w niepewności, generowanej przez świadomość, że to jak właśnie w tym momencie myślisz i co wiesz prawdopodobnie za chwilę będzie nieaktualne? Jak budować organizację, w której ciągle trzeba wszystko zmieniać, reorganizować, wprowadzać nowe technologie, adekwatniejsze zwyczaje?

Peter Drucker w niesamowitej książce p.n. „Społeczeństwo pokapitalistyczne” opisuje to w ten sposób:

„W ciągu 150 lat, od 1750 do 1990 roku, kapitalizm i technologia podbiły świat i stworzyły światową cywilizację. Ani kapitalizm ani wynalazki techniczne nie były czymś nowym; jedno i drugie było powszechnym, powielającym się zjawiskiem na przestrzeni wieków, zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Nowością natomiast była szybkość ich rozprzestrzeniania się oraz olbrzymi zasięg ignorujący kultury, klasy i geografię. I właśnie owa szybkość i zasięg, przekształciły kapitalizm w „Kapitalizm” i w „system”, a postęp techniczny w „rewolucję przemysłową”.

Transformacja ta dokonała się przez radykalną zmianę w znaczeniu wiedzy. Zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie wiedza zawsze była postrzegana jako odnosząca się do istnienia człowieka. Niemal w ciągu doby zaczęła być stosowana do działania. Stała się zasobem i użytecznością. Wiedza była zawsze dobrem prywatnym. Niemal z dnia na dzień stała się dobrem publicznym.

Przez sto lat — w pierwszej fazie — wiedza była stosowana do narzędzi, procesów, produktów. Zapoczątkowało to rewolucję przemysłową. Ale stworzy­ło także jakość, którą Marks nazywał „alienacją” i „nowymi klasami”, stworzyło także walkę klas, a wraz z tym — komunizm. W swej drugiej fazie, zaczynającej się około 1880 roku i mającej swe największe osiągnięcia w okre­sie II wojny światowej, wiedza w swym nowym znaczeniu zaczęła być stosowana wobec pracy. Zapoczątkowało to rewolucję produktywności, która w ciągu 75 lat przekształciła proletariuszy w średnią klasę mieszczańską, z dochodami bliskimi klasie wyższej. A więc rewolucja produktywności pokonała walkę klas i komunizm. Ostatnia faza zaczęła się po II wojnie światowej. Obecnie wiedzę stosuje się dla niej samej. Nosi to nazwę rewolucji w zarządzaniu. Teraz wiedza szybko staje się jedynym czynnikiem produkcji, spychając na drugi plan zarówno kapitał, jak i siłę roboczą. Byłoby przed­wczesne (z pewnością także byłoby to dowodem zarozumiałości) nazywać nas „społeczeństwem wiedzy” – jak dotąd dysponujemy jedynie ekonomią opiera­jącą się na wiedzy. Ale na pewno nasze społeczeństwo jest „pokapitalistyczne”.

P. Drucker, Społeczeństwo pokapitalistyczne Od kapitalizmu do społeczeństwa wiedzy

Do życia w społeczeństwie pokapitalistycznym jesteśmy totalnie nieprzygotowani. Wróćmy jeszcze raz do Księgi Kości.

Przemykając się przez pół życia od jednej pomyłki do drugiej, niektórzy z nas dochodzą do wniosku, że stoją na twardym gruncie dopiero wtedy, kiedy czują pod nogami ruchome piaski. Albowiem nic nie jest wiadome: tylko tego jesteśmy pewni.

Luke Rhinehart „Księga Kości”  wyd. przez Zysk i S-ka Wydawnictwo w 2000 r. Str. 17

            Niestety wiele osób, z którymi się spotykam, nie przyjmuje do wiadomości tego, w jakiej się znalazły sytuacji. „Radzą sobie” z rzeczywistością opierając się na będących zawsze pod ręką swojskich mechanizmach obronnych. Wypierają, czyli „nie zauważają” różnych procesów. Racjonalizują, czyli używają różnych modeli myślowych, których jedyną zaletą jest to, że są proste, albo dobrze znane. Zaprzeczają, czyli mówią faktom „nie, was nie ma”. Freud by się uśmiał. Jest w tym wszystkim jeden kłopot. Rzeczywistość ma to do siebie, że jest. A raczej, że się dzieje. My tu sobie używamy różnych mechanizmów obronnych, umawiamy się na coś, mówimy „od wieków było tak i tak” i myślimy, że wszystko mamy pod kontrolą. A ona, nieczuła na nasze zaklęcia, wycina nam numer za numerem. Z uporem godnym lepszej sprawy jeszcze bardziej usiłujemy ją okiełznać, ułożyć, sprasować tak, by pasowała do naszego wypracowanego w bólach obrazu świata. A ona, niegrzeczna, nie bardzo zauważa te wysiłki i robi swoje.

W „Szoku przyszłości” Alvin Toffler wiele lat temu pisał, że większość ludzi potrzebuje pomocy, by się adaptować do coraz szybciej przeobrażającego się świata. Przepowiadał, że jeżeli nie zostanie stworzony specjalny system wsparcia, coraz więcej będzie osób zdezorientowanych, sfrustrowanych, bezradnych, podejmujących pod wpływem stresu nieracjonalne decyzje życiowe, inwestycyjne i… polityczne. Jest gorzej. Symptomów „nieradzenia sobie” z życiem w zmianie jest coraz więcej. Uderzają w nas codziennie, musimy walczyć z wynikającymi z nich zjawiskami. A walka z objawami bez zrozumienia przyczyn kończy się zawsze fiaskiem. 

„…jesteśmy ostatnią generacją starej cywilizacji, a zarazem pierwszym pokoleniem nowej. Dlatego wiele naszych osobistych lęków, niejasności i uczuć zagubienia rodzi się z konfliktu, który rozgrywa się w nas samych i w instytucjach naszego życia. Jest to konflikt pomiędzy umierającą cywilizacją drugiej fali a wynurzającą się cywilizacją, która domaga się dla siebie miejsca. Jeżeli raz to zrozumiemy, wtedy wiele bezsensownych na pierwszy rzut oka wydarzeń ukaże swą głęboką treść. Zaczną się odsłaniać zarysy wielkiego wzorca przemian.” 

Alvin i Heidi Toffler  Budowa Nowej Cywilizacji. Polityka trzeciej fali. Wydawnictwo Zysk i S-ka Str. 19

Nikt nie zna tego wieszczonego przez Tofflera wzorca. Jest on wręcz z istoty swojej niepoznawalny – bo się dopiero tworzy. I nie zależy od procesów przyrody, losowych zdarzeń, które z pokorą musimy znosić. Powstaje z syntezy (albo zwykłego przemieszania) milionów decyzji, które my, ludzie, na co dzień podejmujemy. Z tego właśnie wykluwa się przyszła rzeczywistość. To odpowiedzialność, której chyba jeszcze ludzkość nie doświadczyła. Bo nie dotyczy ona jakiejś wąskiej garstki władców i królów, którzy zresztą nigdy nie mieli do dyspozycji tak potężnych narzędzi, jakie dzisiaj ma pod ręką przeciętny menadżer. Dotyczy Ciebie i mnie. Dzisiaj.

 Siedząc na pograniczu epok możemy zerkać w przyszłość i… jakoś się do niej przygotowywać. Wielu mądrych ludzi wychwytuje jakieś wzory, które daje się nazwać, opisać, a przez to zrozumieć kawałek nadciągającego świata. Najtrudniejsze jest jednak to, że w końcu musimy zmierzyć się… z niewiadomą. I tu zaczynają się schody. Tu dopada nas całkowicie realna i codzienna trwoga, która do tej pory mogła sobie przybierać pozę „egzystencjalnej”, a dostęp do nas miała w momencie mierzenia się z nieuchronnością śmierci, czy próbą zrozumienia Boga. Teraz zaczyna towarzyszyć nam codziennie, przy podejmowaniu zwykłych decyzji, dokonywaniu wyborów, planowaniu. Jak wesprzeć własne dziecko w wyborze drogi życiowej, skoro za kilkanaście lat ciekawe i popłatne będą zawody, które jeszcze się nie narodziły? Jak budować strategie biznesowe, od których zależą losy tysięcy ludzi, jeżeli globalne mechanizmy w jednej chwili mogą wywrócić wszystkie nasze założenia? Jak planować reformy systemowe, jeżeli podejmowane w danym momencie rozwiązania mogą za chwilę okazać się kompletnie nieadekwatne do tego, co się właśnie dzieje? Te i setki podobnych pytań nie są abstrakcją. Są stałym elementem naszego działania.

A my, ludzie, jesteśmy jakoś skonstruowani. Tak jak powietrze do oddychania, tak do sprawnego działania, emocjonalnej równowagi i poczucia sensu życia potrzebujemy poznawczej kontroli nad światem. Jakiegoś porządku, dzięki któremu wiemy, jak się poruszać. Człowiek może działać wtedy, kiedy rozumie to, co się wokół niego dzieje. Jeżeli to traci, zaczyna doznawać opisanej przez Martina Seligmanna „wyuczonej bezradności”. Ma poczucie, ze nie warto w nic wkładać wysiłku, bo i tak nic od niego nie zależy. Dopada go obojętność, cynizm, obrasta w fatamorgany wygenerowane przez jego własne mechanizmy obronne i wyrabia takie głupoty, że sam jest nimi przerażony.

Najprostszym zachowaniem jest szukanie prostych, wszystko wyjaśniających odpowiedzi. Coraz więcej ludzi na świecie sympatyzuje z fanatycznymi, ksenofobicznymi ugrupowaniami mającymi takie właśnie proste odpowiedzi na otaczającą nas rzeczywistość. Winni całemu zły są zwykle imigranci, bogacze, pazerne korporacje lub nieudolni politycy. Dla świata arabskiego winna jest kultura Zachodu, dla Zachodu – terroryści arabscy. A w Polsce Żydzi, oligarchowie i służby specjalne. Naszym trudnym, niedawnym doświadczeniem jest to, że w Polsce, dumnej z etosu Solidarności, nieprawdopodobnych przemian gospodarczych i społecznych, w pewnym momencie do władzy potrafią dojść politycy nie rozumiejący rzeczywistości, zakorzenieni w kompleksach osobistych, cynicznym cwaniactwie i ksenofobicznej tęsknocie do tradycyjnej polskości, którą tylko oni potrafią zdefiniować.

Innym objawem nie radzenia sobie z życiem w zmianie jest plaga uzależnień. Do klasycznego uzależnienia od narkotyków (zarówno tych legalnych, jak nikotyna i alkohol, jak i nielegalnych) udało nam się dodać właściwie wszystko, co człowiek w naiwności swojej gotów jest robić. Uzależniamy się od hazardu, obżerania się, zakupów, pracy, seksu, słodyczy, silnych przeżyć, Internetu, telewizji… Uzależnienie jak sama nazwa wskazuje, pozwala osiągnąć jakąś pozorną stabilność. Jest ucieczką od rzeczywistości, chorą odpowiedzią na potrzebę stabilności, zakorzenienia, trwałego rytuału. Jest udawanym spoiwem pozornych wspólnot istniejących w postaci młodzieżowych subkultur, osiedlowych ekip pijaków, pełnych wyższości biznesowych pracoholików, czy hord oddających się przedświątecznym amokom zakupowym.   

Wydawać by się mogło, że nie ma wyjścia. Potrzebujący stabilności, jasnych reguł, ograniczony w swych możliwościach przetwarzania informacji człowiek pochłonięty zostanie przez demony, które sam uruchomił. Być może tak się stanie. Nieokiełznana konsumpcja napędzana coraz skuteczniejszymi reklamami, pseudopolityka oparta na wyglądzie polityków w telewizji, a nie na tym, co mają do powiedzenia, wszechogarniająca, dająca złudne poczucie kontroli biurokracja, a na końcu różnej maści, fanatyzmy z ich koronną formą w postaci terroryzmu – wszystko to zadusi człowieczeństwo, wypleni sens i stworzy bezkształtną pulpę ludzką. Taką wizję nakreśla zresztą wiele analiz skądinąd mądrych, świadomych zagrożeń myślicieli. Pełnią one funkcję samospełniających się przepowiedni, bo po przeczytaniu każdej z nich najłatwiej byłoby zapaść w depresję i przestać robić cokolwiek. Wprawdzie ich autorzy mają nadzieję obudzić mnie i Ciebie, potrzasnąć, uświadomić zagrożenia, ale często dostarczają argumentów potwierdzających duchowe lenistwo.

Wyjściem jest inne spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość. Trzeba, pamiętając o całej ciemnej stronie rzeczywistości, dostrzec tę jasną. Spróbować zobaczyć rzeczy sensowne, mądre, rokujące. I przekuć je w wyzwania.

Przede wszystkim cała ta zmiana przyniosła nieprawdopodobne podwyższenie produktywności. Wprawdzie znaczna jej część służy rozkręcaniu konsumpcji, ale coraz bardziej powiększa się obszar ludzi żyjących w jakim takim dobrobycie. Mają przestrzeń na realizację wyższych potrzeb, rozwój, poszukiwania. W połączeniu z globalizacją, niezależnie od jej oczywistych zagrożeń, powoduje to, że coraz więcej ludzi zaczyna przejmować się losem i realnie pomagać ludziom na innych kontynentach. Zauważcie, że właściwie na każdą katastrofę (trzęsienie ziemi, powódź) reagują rządy i organizacje pozarządowe z całego świata. W Polsce bardzo silnie doświadczyliśmy tego w czasie dogorywania poprzedniego systemu – pomoc z krajów Zachodu była materialnym wsparciem i nie mniej ważnym duchowym sygnałem solidarności. To jeden z bardzo pięknych efektów przełomu cywilizacyjnego.

Zmiany w Polsce są jednym z najlepszych przykładów dziejącego się na naszych oczach dobra. Jeszcze trzydzieści lat temu wydawało się, że Wielki Brat, czyli ZSRR, nie dopuści do jakiejkolwiek odwilży i czołgami zdusi każdy przejaw samodzielności. A teraz? Niezależnie od wszelkich słabizn mamy kraj rozwijający gospodarkę tak intensywnie, że obraz Polaka z zsowietyzowanego cwaniaczka przekształca się w pracowitego, przedsiębiorczego partnera biznesowego. Tego się chyba nikt w najśmielszych marzeniach nie spodziewał.

Mam przeczucie, że prawdziwa szansa wynikająca z dziejących się procesów jest znacznie głębsza. Sens tego, w jakim kierunku zmierza świat, jest tak ekscytujący, że dech w piersiach zapiera. Jak o tym myślę, to przychodzi mi do głowy zasłyszana metafora o wychodzeniu z dziecięcego-nastolatkowego etapu rozwoju ludzkości i powolnym wchodzeniu w dojrzałość. Podeprę się znowu cytatami które zrobiły na mnie piorunujące wrażenie.

„Na naszych oczach, a naszym życiu rodzi się nowa cywilizacja, a ślepcy usiłują ją uśmiercać”  (…)

„Nowy cykl, który przynosi trzecia fala, za podstawę mieć będzie zróżnicowane i odnawialne źródła energii. Nowe metody produkcji, które do lamusa odeślą większość produkcji taśmowej i nowy typ rodziny, która nie będzie miała charakteru zamkniętej w sobie komórki. Pojawią się nowe instytucje, które będzie można nazwać elektroniczną wioską. Radykalnie przekształcone zostaną szkoły i formy współdziałania. Rodząca się cywilizacja spisuje dla nas nowy kodeks zachowań. Usunie standaryzację, synchronizację i centralizację, usunie koncentrację energii, pieniędzy i władzy. Ta nowa cywilizacja ma swoją własną wizję świata, swoje własne podejście do czasu, przestrzeni, logiki i przyczynowości. Ma też swoje własne zasady polityki przyszłości.”  Str. 17-18

I Alvin i Heidi Toffler  Budowa Nowej Cywilizacji. Polityka trzeciej fali.

Wydawnictwo Zysk i S-ka

Kiedy pierwszy raz przeczytałem wywody Tofflera, zatrzęsło całym moim jestestwem. Trochę smutno nawet mi się zrobiło, że moje intuicje z wczesnej młodości nie były moim, indywidualnym wynalazkiem, tylko odzwierciedleniem jakiegoś głębszego, ogólniejszego procesu. Pomyślałem także, że hipisowski, kontrkulturowy ruch był zbiorowym przeczuciem idącej zmiany. Może naiwnym, może zaplątanym w narkotyki i idealistyczne mrzonki, ale krzyczącym ekspresyjnie – COŚ SIĘ ZMIENIA!!! Wyrażał to pięknie jeden z naszych hymnów – pieśń Dylana z jej jak mantra powtarzanym refrenem „Czas, czas wszystko zmienia”. I wygląda na to, że intuicja ta była słuszna.

Nie tylko Toffler pisze takie herezje. Peter F. Drucker, absolutny guru nowoczesnego zarządzania, którego uznają i szanują doradcy biznesowi, prezesi, naukowcy jedną ze swoich podstawowych książek zatytułował „Epoka pokapitalistyczna”!. Nie jest to tekst jakiegoś  lewaka, czy alterglobalisty, tylko człowieka, na którego koncepcjach usiłują oprzeć swoje strategie nowoczesne korporacje. Jego tezy w duchu przypominają rewolucję psychologii humanistycznej, która przewartościowała praktykę psychologiczną trzydzieści lat temu. Zarządzanie nazywa sztuką wyzwoloną.

„Zarządzanie dotyczy istot ludzkich. Jego zadaniem jest umożliwienie ludziom wspólnego osiągania celów oraz uczynienie pożytku z ich zalet, a z wad cech zupełnie nieistotnych.(…) zarządzanie wiąże się z integracją ludzi połączonych wspólnym przedsięwzięciem.(…) Każdemu przedsiębiorstwu potrzebne jest zaangażowanie w realizację wspólnych celów i kultywowanie wspólnych wartości. (…) Zarządzanie musi też dawać organizacji i każdemu z jej członków możliwość wzrostu i rozwoju w miarę tego, jak zmieniają się potrzeby i możliwości. Każde przedsiębiorstwo jest uczącą się i nauczającą instytucją. Szkolenie i rozwój musi dotyczyć wszystkich szczebli – musi to być nieustające szkolenie i ciągły rozwój. (…) Każde przedsiębiorstwo tworzą ludzie o różnych umiejętnościach i wiedzy, ludzie wykonujący różnego rodzaju prace. Przedsiębiorstwo musi być więc budowane na wzajemnym porozumieniu i indywidualnej odpowiedzialności.”  (Peter F. Drucker Myśli przewodnie Druckera wyd. MT Biznes sp. z o.o. str. 26-27)

Bardzo to dalekie od wyobrażeń o biznesie jako miejscu wyzysku, wzajemnych oszustw, twardej i brutalnej walki każdego z każdym. Paradoks życia w przełomie polega na tym, że rzeczywistość się zmienia, a stary obraz świata jest jeszcze mocno zakorzeniony w umysłach, nawykach, stereotypach większości ludzi. Nie ma się co dziwić. Tysiące lat porządek cywilizacyjny oparty był na dominacji. Podbój cudzych terytoriów był najlepszym sposobem na rozwój. Jeżeli w porę się MY się nie uzbroiliśmy, to ONI nas mogli napaść. A jak już byliśmy mocni, to… napadaliśmy ICH, bo naszemu plemieniu, rodowi, potem narodowi należało się godne miejsce i dominująca pozycja. A najlepiej, jak udało się stworzyć imperium. Wtedy wszyscy podziwiali geniusz wodza, a poeci opiewali bohaterskie czyny polegające na wyrżnięciu głupich barbarzyńców (barbarzyńcami byli zawsze ONI). Kończąca się era kapitalizmu wydaje się być ukoronowaniem tego stylu myślenia. Kto ma kasę, ten ma władzę. Wymusza normy prawne, zmusza do pracy ogłupiałe rzesze robotników, kreuje władzę i tworzy porządek. Wszystko to uzasadnia odpowiednimi ideologiami. 

To się sprawdzało. Czy to nam się podoba, czy nie, cywilizacja oparta na dominacji nakręcała rozwój, ustanawiała porządek społeczny, pozwalała wyżywić coraz większe rzesze ludzi.

I wszystko wskazuje na to, że… to się kończy. Nie dlatego, że to nieładne, niemoralne i niezgodne z przykazaniami. W rodzącym się nowym świecie, narastającej trzeciej fali, społeczeństwie pokapitalistycznym relacje oparte na dominacji są… nieefektywne. Inaczej mówiąc – coraz bardziej staje się widoczne, że więcej pieniędzy zarabia się na partnerskiej współpracy, a nie na walce. Na uczciwej konkurencji, a nie na agresywnym oszustwie.

To brzmi niewiarygodnie, tak bardzo odstaje od codzienności. A może nie od codzienności, ale od sposobu patrzenia na nią?

Podziel się!

Shares